szczyrk 20

Szczyrk Gravel?

/

Czy warto jechać na gravel do Szczyrku? To pytanie często zadawane przez miłośników aktywnego wypoczynku. Szczyrk Gravel to z pewnością niezwykłe doświadczenie dla każdego rowerzysty. Dzięki malowniczym trasom i urozmaiconemu terenowi, każdy kilometr spędzony na gravelu w Szczyrku to prawdziwa przygoda. Zwiedzanie okolicy na jednośladzie pozwala odkryć piękno górskiej przyrody i cieszyć się niesamowitymi widokami. Niezależnie od poziomu zaawansowania, Szczyrk Gravel oferuje mnóstwo możliwości dla wszystkich miłośników rowerowych wrażeń. Przygotuj swój rower, przyjedź do Szczyrku i doświadcz tej niezwykłej przygody na gravelu.

No bo gdyby to było złe, to chyba nikt by nie stworzył AI, żeby wciskało nam kit. Czy nie? Pewne jest, że warto jechać do Szczyrku. Jak masz tylko gravel’a to w sumie masz mniejszy problem w dywagacjach który rower zabrać. No bo jakbym miał full’a to bym go wziął, jakbym miał szosę… Tak czy siak, AI ma rację, to niezwykłe doświadczenie dla każdego rowerzysty. Bo każdy rowerzysta będzie prędzej czy później pchał rower, prowadził w dół po kamulcach a na koniec klnął. Przecież to niezwykłe doświadczenie, po malowniczych trasach i jakby nie było teren jest mocno urozmaicony. Sama prawda, nie kłamię ja ani AI.

Prawdą jest również, że zwiedzanie okolicy jednośladem pozwala odkryć piękno górskiej przygody i cieszyć się niesamowitymi widokami. Dużo szybciej, niż mielibyśmy pokonywać szlaki z buta i po prostu lepiej. Bo autem wszędzie nie wjedziesz. Więc tak, Szczyrk oferuje możliwości dla wszystkich miłośników rowerowych wrażeń. Ja wybierając gravela, miałem ich pod dostatkiem. Nie powiem, żeby wszystkie było miłe. Ale jak się dobrze siądzie do komoota, to można zrobić sobie dzień. Wiadomo, przygotować sobie rower to podstawowa zasada przed wyjazdem. Ale jednak spędzić czas na planowaniu, to ja Ci serdecznie polecam. Inaczej, jak to się mówi „eksploracja boli” proszę ja ciebie. No ale możesz przecież pobrać ode mnie ślad i wsio. Mnie poboli, za ciebie. Choć ciebie również.

Podczas pobytu w Szczyrku, narysowałem kilka śladów. Jeden klasyczek pod Skrzyczne, jeden taki wariant grórsko gravelowy, który mocno modyfikowałem. Jeden wariant na pętlę w kierunku BB i wjazd od Brennej. Była też opcja na Czechy z polecajki od Piotra. Lecz końcówka września w Szczyrku to już jednak pogoda bardziej jesienna. Chłodne poranki, wilgotne mgły czy po prostu deszczówka. Tak czy siak. Coś tam pojeździłem i plan się jakby zrealizował sam, bez układania go za bardzo.

O pętli na Skrzyczne to chyba nie ma za bardzo co pisać. To taka chyba oczywista oczywistość. Trzeba ruszyć do Doliny Zimnika, gdzie zaczynamy podjazd asfaltową drogą. Końcowe kilometry to niezła szutróweczka. Później już niestety pchamy kilka metrów po kamieniach i naszym oczom ukazuję się rozległa polana pod dość sporym schroniskiem. Weekendowy ogrom ludzi przypomina trochę raczej kurort nadmorski niżeli górki. No cóż, wszędzie wjedziesz kanapą, wszędzie zjedziesz w dół z powrotem do auta. Ot, lubię góry podjeżdżać hehe. Więc z mojej strony szybka zawijka na trasę w kierunku Kopy Skrzyczeńskiej. Stamtąd już zjazd aby sprawdzić opcje pod Białym Krzyżem, no i w 10 min jestem w domu po szybkim zjeździe asfaltem. Ot, przygoda.

Będąc w Szczyrku, zawsze na myśl przychodzi znana i popularna raczej Pętla Beskidzka. Klasyczna pętla ze Szczyrku, przez wioski u podnóży gór Parku Krajobrazowego Beskidu Śląskiego, do Istebnej i stamtąd po minięciu Domku Prezydenta – podjazd pod przełęcz Salompolską. Wszystko pięknie, ale jak na szeroką oponę to za dużo asfaltu. Z drugiej strony, alternatywa terenowa była czasami jednak bardziej górska. No ale warto było się trochę namęczyć i nawet czasami zrobić wpych. Więc dodałem do pętli kilka nowych dla mnie smaczków, jak podjazd z Węgierskiej Górki pod Czerwieńską Grapę, czy wręcz doskonały podjazd gravelowy z Bukovca, dojazdem pożarowym nr 25. Na koniec, smaczkiem była opcja alternatywnego przejazdu przez Cieńków (nazwa może być myląca, a cienkie to można już mieć nogi). Lecz nawet mając cienkie nogi, warto się trochę namęczyć, żeby wjechać na naprawdę rewelacyjne drogi nawet pod gravela z grubszą oponą. Może i dwa krótkie strzały pod 30% będą zabójcze, ale warto popchać te kilka metrów, żeby wejść na piękną „półkę” gravelową z widokiem na wszystko co najlepsze w górach!

W Szczyrku byłem już kilka razy. Parę na szosie, raz czy dwa na mtb. Tym razem padło na gravel, jak już od paru lat praktycznie tylko nim jeżdżę. Zawsze miałem wrażenie, że Szczyrk jest górski i największy sens jest jednak zabrać szosę albo fulla. No ale jak się nie ma to się lubi co się ma. Dlatego jeszcze większą miałem radość jazdy i spełnienia, że udało mi się narysować naprawdę dobry ślad. Zaczynając klasycznie w Szczyrku, jadąc w kierunki Bielska. Żeby później jakiś czas zjeżdżać i podjeżdżać świetnymi drogami pożarowymi poniżej Szyndzielni. Dalej zahaczyłem kawałek o szlak wzdłuż Wisły aby na koniec kierować się na Brenną i jakoś dotrzeć do Salmopolu. Na pewno szutry na granicy Bielska i lasów poniżej Szyndzielni były naprawdę strzałem w dziesiątkę, ale końcowy podjazd pod Jaworzynę, totalnie pusty, a raczej samotny miał również niezły urok górskiego, terenowego gravela. Czasem tak jest, że po przeanalizowaniu pinezek, zdjęć i segmentach na Komoot, można coś niezłego wystrugać. Lecz kilka dni później, próbowałem odkryć kolejne niezłe drogi terenowe pod gravela. Z pinezek i zdjęć wyglądało to obiecująco. Lecz ostatnia pętla na Kocierz, była z tych które można podsumować słowami: „eksploracja boli”. Jeżeli miałbym to rozwinąć, to powiem tyle, że zapowiadało się nieźle. Skończyło się 15 minutowym podejściem. Później jazdą gravelem po szlaku mtb, a na koniec 3km telepawką po kamieniach. Po czym wróciłem na właściwy szlak „szosowy”. I na tym zakończyłem eksplorację Beskidów.. 😉