Road to Joy Ride 078 scaled

Szlak Wokół Tatr

///

Czyli, przez Słowackie Tatry Gravelem, do pracy.

Trochę czasu minęło od tej akcji. Powiem szczerze, że nawet trochę zapomniałem o tej relacji. Ale było to tak dobre, że aż szkoda by było pominąć. Warto by było podsumować to nawet w kilku zdaniach. Bo kto ma okazję dojechać do pracy przez Beskid Śląski, Tatry Słowackie aby wylądować na Joy Ride nad Jeziorem Czorsztyńskim?

Od dawien dawna, byłem wręcz karmiony wieloma relacjami z pętli dookoła Tatr, czy wypadów w rejonie Słowackich Tatr. Jak tylko pojawiła się opcja wyjazdu do Kluszkowców stwierdziłem, że trzeba to jakoś dobrze rozrysować. Plan był dość prosty. Dojechać pociągiem do Bielska. Stamtąd rowerem dojazd na nocleg u znajomków w Szczyrku. Później jazda na Słowację, z jednym noclegiem po drodze, tak aby dojechać do ekipy na Joy Ride w Kluszkowcach, oczywiście przejeżdżając przez Poprad i Słowackie.

W sumie jak wymyśliłem tak zrobiłem. Samo Bielsko przywitało mnie letnim deszczem. Miałem fart, bo parę godzin wcześniej ulewy doprowadziły do małych podtopień. Wychodząc z pociągu obserwowałem Radar Pogodowy. Który mówił jasno – niby nie będzie mocno padać, ale i tak zmokniesz. Nawet jadąc najszybszą opcją do Szczyrku, dupa byłaby mokra. W takim razie, postanowiłem podjechać chociaż pod mglisty Przegibek.

Następny dzień to tak naprawdę szybki przelot aby wylądować na trasie pętli. Kilka lat temu, jechaliśmy ze Szczyrku do Wierchomli. Więc okolice północnej części pętli dookola Tatr trochę już znałem. Przelot przez Słowację minął mi dość sprawnie przy naprawdę dobrej pogodzie. Jedyny minus to dość szybkie przecięcie opony, ale udało się jechać na dętce. Z samej trasy najbardziej spodobały mi się tereny „Liptovskie”. Czyli małe miejscowości wzdłuż rzeki Vah, z pięknym widokiem na Tatry i niezłymi nawet ścieżkami przez miasta i miasteczka. Koniec zaplanowałem w Sunavie, gdzie znalazłem nocleg na bookingu. Dodatkowym plusem była pizzeria w której zjadłem i wypiłem kolację i fart, jaki miałem że zdążyłem na ostatnie zakupy w lokalnym sklepiku. Lepiej trafić nie mogłem.

Ostatni dzień miał być krótki i trochę bardziej górski. Oczywiście cały czas z widokiem na Tatry. Na dzień dobry miałem trochę gravelowych terenów, piękny wjazd do Popradu. Dalej przejazd przez miasto, ucieczka z niego i klasyczne przedmieścia gdzie ruch był charakterystyczny dla Słowacji jaką znam. Czyli może nie ma wielkiego ruchu, ale nie było też pobocza, a samochody które mnie mijały, pędziły jak złe i w sumie nie próbowały mnie jakoś szeroko omijać. Więc im dalej byłem od miasta tym lepiej było dla mnie. A im bliżej byłem Tatr, tym więcej miałem pod górę. Co wcale mi nie przeszkadzało, bo przejazd pod Tatrami minął mi dość szybko pewnie dzięki wspaniałym widokom dookoła mnie. Końcowe 25km to był zjazd ze Słowacji do Polski przez Kacwin. Dalej parę kilometrów przez Niedzice i Sromowce Wyżne i jestem na trasie Velo Czorsztyn. Po drodze zatrzymałem się w Żabce no i podjazdem zakończyłem dojazd na robotę. Na kumpli musiałem poczekać parę godzin, więc mogłem sobie nieźle wypocząć przed montowaniem stoiska eventowego.

Na samym Joy Ride panował świetny klimat. Wydaje mi się, że to jeden z najlepszych eventów rowerowych w Polsce. Są zawody, jest expo, jest strefa testowa i mnóstwo zajawkowiczów. Sama praca upływała przyjemnie, trochę jak dobre wczasy i to rowerowe. A mały podgląd można zobaczyć na zdjęciach poniżej:

W międzyczasie między pracą a pracą, udało mi się jeszcze wyskoczyć na szybką pętlę wkoło Jeziora Czorsztyńskiego. Najbardziej zależało mi na przejeździe od Szczawnicy przez Pieniński Park Narodowy. Muszę przyznać, że Velo Czorsztyn i Velo Dunajec robią nadal niezłe wrażenie. Pomimo tego, że w większości jest to pętla szosowa, to odcinek przez Pieninsky Narodny Park ratuje gravelowy charakter jazdy. Cała pętla jaką zrobiłem to było prawie 65km i koło 610m przewyższeń. Czyli uczciwa poranna pętelka.

Pętlę mogę powiedzieć, ze odhaczyłem. Pewnie mógłbym poświęcić więcej czasu na ten rejon, żeby być oczarowanym czy wręcz fanem. Ale jak na dojazd do pracy to nie mogę przecież niczego złego powiedzieć o tej trasie. Polecam, chętnie bym wrócił na dłużej, ale odległość z nad morza jest niestety wielka. Może w przyszłym roku, powtórzę koncepcję dojazdy do Kluszkowców trasą turystyczną? Kto wie!