wronki 01 scaled

Great Escape – czyli – Gravel Wronki przez Puszczę Notecką i do domu

/

O Puszczy Noteckiej w wydaniu Gravel, pewnie każdy słyszał. Mniej, więcej, cokolwiek. Choć ja może nie słyszałem, aż tak wiele. Za to plama na mapie Komoot jest u mnie wielka, zielona i nieodkryta. Jak się okazało Gravel, Wronki, to idealne połączenie. Wystarczy odpalić apkę (tu muszę podziękować Ani za polecajkę Koleo), kupić bilet, nie zaspać na pociąg 5:49. Po szybkiej podróży przy kawie z Warsa, wysiadamy prawie przed stolicą Wielkopolski i jesteśmy praktycznie pod bramą Puszczy Noteckiej!

Nawet totalnie niechcący, zafundowaliśmy sobie krótkie zwiedzanie. Przejechaliśmy obok chyba sławnego „zakładu”, później minęliśmy szkółkę Lecha i po pokonaniu niezłej kładki pieszo rowerowej, skierowaliśmy się w kierunku Puszczy. Dzień zapowiadał się na ciepły, mocno leśny, polny i na pewno mogliśmy liczyć na nowe squadraty.

Trzeba przyznać, że Puszcza robi imponujące wrażenie. Swoją wielkością, przestrzenią i tym, że wiesz, że to co przejedziesz. Bądź przejechaliśmy to naprawdę drobna nitka, w wielkim terenie. Więc ciężko mi wyrokować i wydawać opinie o niej. Na pewno, mamy do sprawdzenia conajmniej jeszcze jedną rundę. Bo ślad już czeka na Komoot. Ale to co przejechaliśmy, było piękne. Co prawda, początek nie zapowiadał premiumów. Nawet trzeba było trochę pobawić się w przełajowca w piaskownicy. Ale tego typu lasy, rozległe, puste, bez nikogo zakłócającego cisze robią naprawdę wrażenie! I dla nich warto wstawać o 5:00, wykonać wszystkie czynności na auto-pilocie żeby spędzić cały dzień w siodle.

Pierwsze kilometry wpadały nam wręcz same. Mam wrażenie, że po prostu kręciliśmy korbą, nawet jakoś się bardzo nie męcząc. Wiatr nam na pewno nie przeszkadzał, a chwilę po 10:00 mogliśmy kręcić już „na krótko” bez żadnych rękawków.

Muszę przyznać, że dawno nie jechało mi się tak lekko. Choć to zawsze zaleta tras wytyczonych po nowych drogach i miejscach. Gdzie wszystko jest nowe i jakoś zajmuje głowę. Dopiero po minięciu Krzyża, gdzie w lasach zaczęły się długie brukowe drogi doszło do nas, że jesteśmy w Lubuskim. Po chyba ponad 100km zdecydowaliśmy się na postój. Po krótkich rozmowach o kolarstwie z lokalsem dostaliśmy info od Przemka, że wyrusza w naszym kierunku i widzimy się w Pyrzycach.

Praktycznie przez całą drogę towarzyszył nam „pył saharyjski”. W sumie było ciepło, w sumie było bezchmurnie, ale ciągle czułem się jak w meksykańskim serialu Netflixa! Najważniejsze, że było ciepło i to była chyba pierwszy cały dzień od rana na krótko!
Że tak się wyrażę „legancko”!