Chojna
Ciężko powiedzieć ile razy jeździliśmy już Pliszką, czyli porannym połączeniem Regio na Zieloną Górę. Chojna to gravelowy pewniak, jak mówi Grzesiek, mamy już do niej sentyment. Bo tam zaczynaliśmy i kończyliśmy szybkie wyskoki, podczas których zawsze odkrywaliśmy coś nowego. Dla mnie Pliszka to również najlepsza, najszybsza opcja na eksploracje 200km odcinka od Szczecina do Zielonej, więc chyba szybko mi się nie znudzi. Tym bardziej, że w Świnoujściu odwalili cyrk z zamknięciem strefy ochronnej wkoło gazoportu, przez co Tour de Zalew niegdyś dla mnie „epicki”, powoli zaczyna się kurzyć w zbiorze zapisanych w komootcie śladów „na później”.
Zaczęliśmy zwyczajnie, czyli wylot z Chojny i przelot lotniskiem. Później mieliśmy wbić się w piękną szutrówkę żeby przelecieć polami i dojechać do trasy rowerowej. Niestety widać, że Unia ma za dużo pieniędzy i wylali nam perfekcyjny asfalt. Nieszkodzi. Chwilę później byliśmy już na odcinkach specjalnych zeszłorocznego Paprykarza. Pogoda może nie była taka na jaką liczyliśmy, ale już się przyzwyczailiśmy, że planowane 15 i słońce kończy się kompromisem w postaci szarówy i max 11 „is best I can do”. Z drugiej strony większość odcinków była przejezdna, tzn. nie utworzyły się błotne bagna, ani sypkie piaskownice.
I tak jak sobie myślę, że cała ta trasa jest po prostu zwyczajna. Szutry klasy B, może odcinek premium pożarówki, leśne i polne dukty, pełno bruku nie wiadomo skąd w środku lasu. Cisza, spokój, zero fajerwerków i jakieś 70% trasy poza asfaltem. Zwykłe, proste życie z metą w garażu i piwem w ręku.