Toskania chojeńska
Można pojechać do Toskanii, szutrować po Strade Bianche, zajadać się gelato i podziwiać fiaty panda za pół darmo. Ale można też pojechać do Chojny, szutrować po czarnoziemach, zajadać się zapieksami z orlena i uważać żeby król paseratti nie rozjechał nas na drodze. Jedna i druga opcja jest super. My oczywiście wybraliśmy tę lepszą i Toskania Chojeńska to nasz najlepszy twór!
Tę pętlę miałem zapisaną na komootcie od chyba roku. Paweł odezwał się, że by coś zwiedził na południe od Chojny, Grzegorza widziałem ostatnio jak zbieraliśmy się z asfaltu po sarnach za Chlebowem, a z Gałą to robiliśmy rzeczy zanim wymyślono gravele. Więc pomimo kilku piwek za dużo, dzień wcześniej, skoro świt ubrałem się w lajkrę i popędziłem na dworzec.
Polecieliśmy 'klasycznie’, przez lotnisko, pięknymi szutrami. Było powitanie sąsiada zjeżdżającego z promu na naszą piękną ziemię. Puste szosy, poniemieckie widoczki i swojskie wioski. Po prostu wszystko to za czym tęsknili byście będąc w Toskanii.
Ale oczywiście to nie tak, że nie lubimy Włoch, po prostu na Orlenie zaserwowali nam zapieksa, czeskie piwo i jakoś tam miło nam minął czas. O czym tu więcej pisać, najważniejsze, że żadne national geographic nam nie zakłócił pętelki.