Szosa Szczecin w 2018
Wiem, że modnie jest robić podsumowanie roku. Pisać o postanowieniach na nowy, wspominać kto odszedł w starym.
Mam świadomość również, że niby coś klepię ale na wordpressie ostatnio pustawo. No cóż, jak się nie ma za wiele do powiedzenia to po co lać wodę.
Rok 2018 nie był jakoś spektakularnie wyjątkowy. Skończyłem jedną świetną pracę, złapałem kolejną, szybko ją zostawiłem i nagle pracuję w dwóch na raz. Ale przecież to nie o tym. Choć jakby nie było „wmiędzyczasie” postanowiłem wypełnić czas jeżdżąc więcej i odpaliłem blog.
Dwie rzeczy wiem na pewno. Nie będę miał takich spektakularnych zdjęć jak Szymonbike i nie będę pisał tak emocjonująco (i na tysiące słów) jak Hop. Co nie zmienia faktu, że bawię się przednio jeżdżąc na „swoim podwórku” i kawałek dalej.
W zeszłym roku miałem kilka naprawdę super wycieczek:
Poza tym wszystkim, na chwilę pojechałem na prawdziwe wakacje, ale jak dziecko czekałem do grudnia. Nie chodziło o Święta, prezenty czy pierogi (a po nich to nawet nie miałem mocy). Po prostu lubię czlendże o nic. O „przekoananie, o świeczkę, marchewkę,” o naszywkę.
Niby to głupie, ale ma w sobie jakąś magię. Masz wrażenie, że uczestniczysz w „tajemnym kręgu”. Pobudka skoro świt, albo nawet po ciemku. Kiedy wszyscy śpią, wymykasz się na ustawkę w środku nocy. Tylko po to żeby wrócić do domu o 11. Najeść się, przespać się, usiąść do wigilijnego stołu i uśmiechać się pod nosem jak wszyscy zastanawiają się dlaczego jesteś tak mało mówny. Skulony, przemęczony z zaczerwionymi oczami od mrozu. I tak jeszcz przez kolejne 4 lub 7 dni.
Ten rok, był łaskawy jeżeli chodzi o pogodę. Dopisało towarzystwo, dzięki Piotr, Paweł i Bartek. Plany trochę pozmieniał los. Aczkolwiek uwinąłem się 5 dni: 120, 154, 74, 108 i 54km. Co teraz? Trzeba znaleźć kolejne wyzwanie!